Oj Kryśka, Kryśka

sierpnia 12, 2013

Ostatnie lato spędziłam na nadrabianiu filmowych zaległości, do odstrzału szły produkcje powszechnie znane i lubiane (czasami nie), do których jakoś wcześniej nigdy nie mogłam się zabrać.
W tym roku na celowniku mam książki, a konkretnie dzieci mistrza grozy S. Kinga. Jak na jego oddaną fankę przystało mam dosyć pokaźną kolekcję jego dzieł, jednak mimo to mam pewne braki w jego (nie) radosnej twórczości. Uparłam się i do końca grudnia mam zamiar zdobyć wszystkie jego powieści, na kilku półkach u mnie będzie im bardzo dobrze.

Do Christine zabierałam się od dawna, właściwie odkąd obejrzałam jej ekranizację, ale zawsze coś mi umykało, albo nigdzie nie mogłam jej dostać, albo miałam inne priorytety albo to albo tamto.
Ostatecznie te 770 stron pożarłam w niecałe dwa dni.

Ja to często w relacji książka - film bywa dochodzi do paru rozbieżności w akcji, nie będę wam to nic wymieniać bo mi samej pewne rzeczy się już pokręciły.

W każdym bądź razie przy czytanie historii siedemnastolatka zakochanego po uszy w starym i rozklekotanym samochodzie, które okazuję się być płci -nawiedzono- pięknej jest samą przyjemnością, można wyczytać, że tworząc ją mistrz był w pełnej formie.

Fabuła rozwija się drobnymi kroczkami, przez pierwsze 200 stron ciągle wierciłam się na siedzeniu i nie mogłam się doczekać aż wszystko nabierze drapieżności. Jedyne co mnie drażniło to były ciągłe powtórki o tym że Christine porusza się sama i nikogo nie ma za kierownicą. Przyzwyczaiłam się, że mistrz potrafi ze wszystkiego zrobić coś demonicznego i nie potrzeba mi o tym ciągle przypominać.

Klasyczna opowieść grozy, którą z ręką na sercu mogę dalej polecać i polecać, dla leniuchów w wersji TV i nawet w taka forma niczego Kryśce nie ujmuje.


You Might Also Like

4 komentarze

Popular Posts