Moda na ekranizowanie klasyki literatury trwa w najlepsze.
BBC One - stacja TV znana przede wszystkim z rzetelnych kostiumów i scenografii oddającej ducha (wybranej) epoki zabrała się za sfilmowanie powieści Emilio Zoli "Wszystko dla Pań" i tym samym wywołała lawinę niepochlebnych i pochlebnych opinii na temat nowego serialu.
Początkowo zakładano stworzenie ośmiu odcinków, a teraz dowiaduję się że powstanie kolejny sezon z kolejnymi ośmioma epizodami.
Cieszę się.
"The Paradise" wg Billa Gallagher'a "luźno nawiązuje do pierwowzoru", sama tej książki jeszcze nie czytałam, więc zamiast przytaczać opinie krytyków jakoby ta seria została "kompletnie pozbawiona ducha powieści" pokrótce opowiem co i jak.
Anglia, wiek dziewiętnasty.
Skromna uliczka na jednej stronie zapełniona pozornie nieczynnymi sklepikami, a po drugiej dom towarowy Paradise w pełnej krasie. Każda pani znajdzie tam coś dla siebie. Istny raj.
W tej scenerii pojawia się główna bohaterka której sercowe i moralne rozterki będziemy śledzić przez następne kilka odcinków.
Denise Lovett postać nr jeden to młoda dama która próbuje swoich sił jako kreatywna sprzedawczyni. Jej pomysły są wykorzystywane , jednak pochwały kierują się w stronę pana Morraya ( szef) lub panny Audrey (szefowa działu z sukniami). Niesprawiedliwie ale od czegoś trzeba zacząć. Dziewczyna małymi kroczkami jednak zaczyna wychodzić na swoje i to nie tylko dzięki swojemu talentowi ale również.. poprzez samego szefa dla którego jest "małą mistrzynią". Żeby było dramatyczniej wspomnę iż owy pan ma już narzeczoną i to nie byle jaką bo bogatą dziedziczkę Katherine Glendenning (znakomicie zagrana przez Elaine Cassidy znanej z "Wyspy Harpera").
Konflikt wisi w powietrzu.
I tak sobie powisi aż do sezonu drugiego.
Jak na tą epokę przestało emocje chowa się pod gorsetem i wieloma warstwami bielizny.
Cierpisz? Rób to po cichu. Mantra ciągle powtarzana w kółko sprawia, że widz w pewien sposób zaczyna się emocjonalnie z innymi bohaterami fikcyjnej opowieści.
A jest spomiędzy czego wybierać - istny raj nie tylko dla modnisi ale również psychologów.
O danej postaci można by na spokojnie napisać esej na parę dobrych stron, to zadanie jednak pozostawię innym.
"The Paradise" to portret rozwijania się centra handlowego, powstaje reklama i różne tzw wyprzedaże i akcje mające na celu nabicie kieszeni sprzedawców po szwy. Ale żeby nie było zbyt sztywno i nudno postanowiono również ukazać rolę kobiet w społeczeństwie, oczywiście nie obejdzie się bez złamanych serc i rozmazanego różu.
Wspaniałe kostiumy i muzyka potrafią zakryć braki w grze aktorskiej, co sprawia iż tak niecierpliwie czekam na sezon drugi a w międzyczasie upoluję "Wszystko dla Pań" w wersji książkowej.
Wesołych świąt :D
http://www.bbc.co.uk/programmes/p00vhpsv
Blacque M.
Cień Wiatru - C.R. Zafón
Przepiękna powieść z nutką fantasy o magii książek. Nie wiem czy przypadkiem nie popełniłam błędu zaczynając moją lekturę od części nr 2. (Gra Anioła) z której już praktycznie nic nie pamiętam (czytałam ją jakieś 3 lata temu), jednak niektóre sceny z 'jedynki' były mi znajome... W każdym bądź razie jest to opowiastka jak najbardziej warta uwagi. Ciekawa fabuła pisana lekkim piórem, choć czasami te dłuuugie złożone zdania bywały męczące dla mych oczu. "Cień Wiatru" pozwala na kilka chwil odlecieć do Barcelony lat pięćdziesiątych i sprawia że po zakończeniu tej ciekawej lektury czytelnik ma ochotę kupić najbliższy bilet w stronę Hiszpanii.
Jeden Dzień - D. Nicholls
Od paru dobrych lat uciekam od książek o tematyce miłosnej ( jako nastolatka naczytałam się zbyt wielu Harlequinów...), do Nichollsa przekonał mnie jedynie film stworzony na podstawie jego powieści, który swoją drogą jest bardzo wierny swemu książkowemu pierwowzorowi. I cóż.... powieść połknęłam dosłownie w parę godzin i mogę się dołączyć do innych krytyków literackich twierdząc, że sama chciałabym kiedyś stworzyć coś tak pięknego.
Step Up 4.
Jeżeli ta produkcja jest nazywana filmem to ja jestem świętym pulchnym aniołkiem.....Nie mam nic do dubstepu, niektóre kawałki są naprawdę świetne, ale żeby przez nieco ponad godzinę ciągle tego wysłuchiwać to już jest lekką przesadą. Jedynie sam taniec był w miarę okej, fabuły nie było, gra aktorska....hmmm amatorzy którzy w ogóle się nie starali. Ach... mieli skończyć to na dwóch częściach, historie są już wymyślane na siłę, a muzyka z biegiem lat cóż- schodzi na psy.
Gdzie są te dobre zespoły rockowe ja się pytam?! Albo gdzie są wykonawcy R'n'B którzy nie sprzedają się dla muzyki electro?!
Deadfall.
O czym to było? Aha! Rodzeństwo obrabia kasyno, ucieka przez śnieg, mają wypadek, rozdzielają się, siostrzyczka w przeciągu kilku godzin odnajduje miłość swojego życia dla której jest w stanie zamordować swego brata, koniec jest otwarty, a dopisz sobie co chcesz drogi kinomaniaku. Nie polecam.
Looper- pętla czasu.
Planowałam poświęcić mu osobny post, ale tyle już się jego recenzji naczytałam, że stwierdziłam że dam sobie z tym spokój. Przyznam że potrzebowałam do niego dwóch podejść a i tak mam mieszane uczucia co do tej produkcji. Nowatorski pomysł, ale jednak czegoś mi w nim brak. Tylko czego?
Szybciej koteczku, zabij zabij.
Tytuł adekwatny do fabuły filmu. Tancereczki go go wielbiące się w wyścigach samochodowych i przemocy - pachnie na kicz i taka ta produkcja też jest-koczowata. Aż się prosi o remake, najlepiej w wydaniu Pana Tarantino.
Myszy i Ludzie.
Przez cały seans aktor grający Georga kogoś mi przypominał, dopiero później dotarło do mnie że oto u boku Pana Malkovich'a gra znany i lubiany serialowy detektyw. Opowieść Steinbecka przerabiałam w liceum, a niedawno znów po nią sięgnęłam. Skromna produkcja której siła tkwi w emocjonalnej grze aktorskiej, jak najbardziej warta uwagi. Uczta dla kinomaniaka.
Przepiękna powieść z nutką fantasy o magii książek. Nie wiem czy przypadkiem nie popełniłam błędu zaczynając moją lekturę od części nr 2. (Gra Anioła) z której już praktycznie nic nie pamiętam (czytałam ją jakieś 3 lata temu), jednak niektóre sceny z 'jedynki' były mi znajome... W każdym bądź razie jest to opowiastka jak najbardziej warta uwagi. Ciekawa fabuła pisana lekkim piórem, choć czasami te dłuuugie złożone zdania bywały męczące dla mych oczu. "Cień Wiatru" pozwala na kilka chwil odlecieć do Barcelony lat pięćdziesiątych i sprawia że po zakończeniu tej ciekawej lektury czytelnik ma ochotę kupić najbliższy bilet w stronę Hiszpanii.
Jeden Dzień - D. Nicholls
Od paru dobrych lat uciekam od książek o tematyce miłosnej ( jako nastolatka naczytałam się zbyt wielu Harlequinów...), do Nichollsa przekonał mnie jedynie film stworzony na podstawie jego powieści, który swoją drogą jest bardzo wierny swemu książkowemu pierwowzorowi. I cóż.... powieść połknęłam dosłownie w parę godzin i mogę się dołączyć do innych krytyków literackich twierdząc, że sama chciałabym kiedyś stworzyć coś tak pięknego.
Step Up 4.
Jeżeli ta produkcja jest nazywana filmem to ja jestem świętym pulchnym aniołkiem.....Nie mam nic do dubstepu, niektóre kawałki są naprawdę świetne, ale żeby przez nieco ponad godzinę ciągle tego wysłuchiwać to już jest lekką przesadą. Jedynie sam taniec był w miarę okej, fabuły nie było, gra aktorska....hmmm amatorzy którzy w ogóle się nie starali. Ach... mieli skończyć to na dwóch częściach, historie są już wymyślane na siłę, a muzyka z biegiem lat cóż- schodzi na psy.
Gdzie są te dobre zespoły rockowe ja się pytam?! Albo gdzie są wykonawcy R'n'B którzy nie sprzedają się dla muzyki electro?!
Deadfall.
O czym to było? Aha! Rodzeństwo obrabia kasyno, ucieka przez śnieg, mają wypadek, rozdzielają się, siostrzyczka w przeciągu kilku godzin odnajduje miłość swojego życia dla której jest w stanie zamordować swego brata, koniec jest otwarty, a dopisz sobie co chcesz drogi kinomaniaku. Nie polecam.
Looper- pętla czasu.
Planowałam poświęcić mu osobny post, ale tyle już się jego recenzji naczytałam, że stwierdziłam że dam sobie z tym spokój. Przyznam że potrzebowałam do niego dwóch podejść a i tak mam mieszane uczucia co do tej produkcji. Nowatorski pomysł, ale jednak czegoś mi w nim brak. Tylko czego?
Szybciej koteczku, zabij zabij.
Tytuł adekwatny do fabuły filmu. Tancereczki go go wielbiące się w wyścigach samochodowych i przemocy - pachnie na kicz i taka ta produkcja też jest-koczowata. Aż się prosi o remake, najlepiej w wydaniu Pana Tarantino.
Myszy i Ludzie.
Przez cały seans aktor grający Georga kogoś mi przypominał, dopiero później dotarło do mnie że oto u boku Pana Malkovich'a gra znany i lubiany serialowy detektyw. Opowieść Steinbecka przerabiałam w liceum, a niedawno znów po nią sięgnęłam. Skromna produkcja której siła tkwi w emocjonalnej grze aktorskiej, jak najbardziej warta uwagi. Uczta dla kinomaniaka.
Blacque M.
Nietypowa, bo pisana w formie scenariusza powieść S. Kinga powieść "Sztorm Stulecia" niedawno wylądowała w mojej skrytce pocztowej.
Równie szybko łapczywie ją pożarłam.
Historia ma miejsce na wysepce pośrodku niczego, a jak to zazwyczaj tam bywa, owi mieszkańcy są bardziej jak rodzina połączona mroczną tajemnicą.
Główny bohater to właściciel sklepu jak i miejscowy szeryf, nazwisko jest znane dla namiętnych czytelników Kinga - Mike Anderson. Jego zadaniem jest uspokojenie mieszkańców i zapewnienie im bezpieczeństwa w obliczu tytułowego sztormu, który ma więcej do czynienia ze śniegiem aniżeli deszczem.
Mało tego paskudna pogoda to psikus w porównaniu z tym co los zgotował dla tej małej wysepki.
Niczym w dobrym kryminale, już na samym początku powieści obserwujemy scenę zabójstwa nr 1, jednak zagadką nie jest odnalezienie winnego, który swoją drogą nic sobie z tego nie robi, ale odgadnięcie czego on chce.
"Dajcie mi tego czego chcę a zniknę"
Zainteresowany ciągle i ciągle powtarza tylko to jedno zdanie w międzyczasie mrucząc coś do siebie samego i tajemniczo wymachując rękami.
To że nie jest istotą ludzką nie jest ciężko odgadnąć.
W takim razie kim?
"Sztorm Stulecia" ni podaje nam jasnej odpowiedzi na to pytanie, niby raz pan Anderson twierdzi że winny jest biblijnym demonem innym razem... Merlinem.
Whatever.
Akcja szybko nabiera tempa. Przybysz sieje panikę wśród mieszkańców prowokując kolejne mordy z celi w której zostaje uwięziony. Policja jest bezradna. Nikt nic nie wie.
Czysty Chaos.
Zazwyczaj jest tak, że pod koniec powieści, czytelnik dowiaduje się co i jak, ale nie u Kinga.
Tam dopiero pod koniec wiadomo, że podejrzany o pseudonimie "Merlin" po prostu chce mieć dziecko, bez kobiety, coś a la adopcja. Cóż, nikt nie żyje wiecznie, nawet istoty o nadprzyrodzonych zdolnościach.
Jak już zapewne się domyślacie dopiero teraz następuje tragedia. Tragedia dla rodziców dziecka mającego być następcą owego pana.
Tym razem wyjątkowo King daruje sobie happy end, zastępując go bad end'em.
Dzięki temu, iż "Sztorm Stulecia" pisany jest w formie scenariusza, przeczytanie całej powieści może czytelnikowi zająć co najwyżej jeden dzień. Mało tego, wyobrażenie sobie tego w formie filmu bądź miniserialu to psikus.
Jedni wolą książki inni ( zwłaszcza ci planujący samemu coś takiego stworzyć) scenariusze.
Ta druga opcja co nieco może ograniczać pole popisu pisarza, czy też czytelnika, serwując mu wszystko na tacy.
Jednakże jest to miła odmiana.
Blacque M.
Strach wszystko powiększa.. aż w końcu niczym efekt 3D wychodzi poza ramy książki.
Strach jest głównym bohaterem powieści Stephena Kinga "To", perypetie dzieciaków i ich walka z 'czymś' schodzą na dalszy plan.
"To" jest przez jednych zachwalane, a przez innych wspominane tylko i wyłącznie w kontekście filmu z 1990 roku, które scenarzyści albo nie przeczytali albo przeczytali i nie zrozumieli przesłań zawartych na kartach tej powieści.
Zębatego klauna chyba nie muszę nikomu przedstawiać...albo też Mumię, Wilkołaka, Pająka Olbrzyma czy też Frankensteina.
Tak tak te inne postacie również 'zabawiają' czytelnika. Oj tego nie wiedzieliście? A więc marsz do pierwowzoru - wg Kinga więcej jest po prosu więcej, ale to nie boli.
Nie będzie łatwo przez to przebrnąć, ale cóż.. taki już urok klasyków, nie wszystko jest lekkostrawne.
"To" jest historią siedmiorga przyjaciół z piaskownicy, rozpostartą na przestrzeni 25ciu lat.
Każda postać ma na swoją wyłączność po kilka rozdziałów poświęconych ich tu i teraz a także temu co było kiedyś. Na kartach tej powieści nie ma żadnych znaków ani mapy przewodniej. Zgubić się można bardzo łatwo pomiędzy wspomnieniami a teraźniejszością. Wyjście z tego buszu znajduje się na końcu każdego rozdziału. Hurra przetrwałam ! Ale mętlik nadal pozostaje.
Po kilkudziesięciu stronach czytelnik może mieć uczucia podobne do tych po opuszczeniu kolejki górskiej.
Nie mam zamiaru rozwodzić się o porównywaniu filmu do książki, w tym wydaniu jest to mało możliwe.
Kultowa ekranizacja urywa się dosłownie w połowie opowiadania 'mistrza horrorów', miała powstać kolejna cześć ale najwyraźniej wszyscy o niej zapomnieli. A może ktoś planuje na nowo ożywić morderczego Klauna?
"To" to 'nieco' skomplikowana mroczna historyjka, jednakże warta każdej poświęconej jej chwili.
Pan K. nieco niezdarnie operuje tutaj sytuacjami co jest wyraźne kiedy czyta się "To" na raty. Nie jest to jego najlepsze dzieło, ale na swój sposób urokliwe. W przeciwieństwie do machającego pana na zdjęciu powyżej.
Strach jest głównym bohaterem powieści Stephena Kinga "To", perypetie dzieciaków i ich walka z 'czymś' schodzą na dalszy plan.
"To" jest przez jednych zachwalane, a przez innych wspominane tylko i wyłącznie w kontekście filmu z 1990 roku, które scenarzyści albo nie przeczytali albo przeczytali i nie zrozumieli przesłań zawartych na kartach tej powieści.
Zębatego klauna chyba nie muszę nikomu przedstawiać...albo też Mumię, Wilkołaka, Pająka Olbrzyma czy też Frankensteina.
Tak tak te inne postacie również 'zabawiają' czytelnika. Oj tego nie wiedzieliście? A więc marsz do pierwowzoru - wg Kinga więcej jest po prosu więcej, ale to nie boli.
Nie będzie łatwo przez to przebrnąć, ale cóż.. taki już urok klasyków, nie wszystko jest lekkostrawne.
"To" jest historią siedmiorga przyjaciół z piaskownicy, rozpostartą na przestrzeni 25ciu lat.
Każda postać ma na swoją wyłączność po kilka rozdziałów poświęconych ich tu i teraz a także temu co było kiedyś. Na kartach tej powieści nie ma żadnych znaków ani mapy przewodniej. Zgubić się można bardzo łatwo pomiędzy wspomnieniami a teraźniejszością. Wyjście z tego buszu znajduje się na końcu każdego rozdziału. Hurra przetrwałam ! Ale mętlik nadal pozostaje.
Po kilkudziesięciu stronach czytelnik może mieć uczucia podobne do tych po opuszczeniu kolejki górskiej.
Nie mam zamiaru rozwodzić się o porównywaniu filmu do książki, w tym wydaniu jest to mało możliwe.
Kultowa ekranizacja urywa się dosłownie w połowie opowiadania 'mistrza horrorów', miała powstać kolejna cześć ale najwyraźniej wszyscy o niej zapomnieli. A może ktoś planuje na nowo ożywić morderczego Klauna?
"To" to 'nieco' skomplikowana mroczna historyjka, jednakże warta każdej poświęconej jej chwili.
Pan K. nieco niezdarnie operuje tutaj sytuacjami co jest wyraźne kiedy czyta się "To" na raty. Nie jest to jego najlepsze dzieło, ale na swój sposób urokliwe. W przeciwieństwie do machającego pana na zdjęciu powyżej.
a tu taki mini bonus:
Blacque M.
ps. mam świadomość tego że nie jest to wybitny tekst, ale w mojej obecnej sytuacji stwierdziłam że poniekąd to jest lepsze od niczego :P
W przeciągu kilkunastu lat magia została wyparta przez
efekty specjalne i technologie.
Zamiast na chwile się zatrzymać i spojrzeć wstecz,
wszyscy jak najęci prą na przód.
Szybciej, więcej, lepiej.
Szybciej, więcej, lepiej.
Bo jak za długo postoisz w miejscu to będzie tylko: za
wolno, świat się zmienia blablabla.
Ale nie na ten temat ma być ten post.
Filmy first, filozofowanie next .
Miejskie dzieciaki miały duchy i potwory pod łóżkiem czy
tez w szafie.
W wiejskich przedszkolach i podstawówkach natomiast
ludowe wierzenia miały swój priorytet i potrafiły niejednemu napędzić takiego
stracha ze nawet Buka się przy nich chowa.
Na śląsku tzw Utopek (Utopiec) cieszy się mroczna sława.
To „zły i podstępny demon wodny z
wierzeń słowiańskich, często
utożsamiany z wodnikiem. Utopce
rodziły się z dusz topielców i poronionych płodów. Podobnie jak wodniki
zamieszkiwały wszelkie zbiorniki wodne (łącznie ze studniami i rowami
przydrożnymi) i topiły kąpiących się oraz przechodzące przez rzekę zwierzęta.
Odpowiadały także za wylewy rzek oraz zatapianie pól i łąk. Utopce przybierały
postać wysokich, bardzo chudych ludzi o oślizgłej, zielonej skórze, z dużą
głową i ciemnymi włosami. W czasie nowiu utopce
wychodziły na brzeg. Często zwabiały wówczas do siebie ludzi, bawiąc się z nimi
w zagadki. Osobę próbującą oszukiwać w zagadkach natychmiast topiły.
Wiara w utopce była na tyle mocno
zakorzeniona, iż swój oddźwięk znalazła w folklorze chrześcijańskim. Utopce
wywodzono wówczas od strąconych z nieba aniołów, pokutującej ludzkiej duszy lub
dusz samobójców. Chrześcijaństwo ostatecznie zaczęło wręcz upowszechniać własne
sposoby ochronne przed nimi – głoszono np. iż tonącemu dobrze jest na szyję
zarzucić różaniec, co odstraszy utopca. W kronikach z XIV w. zapisano: Szczególną ostrożność przy wodzie
zachowaj, by utopca w porę spostrzec. Pomylić się sposobu nie ma, bo brzydki on
okrutnie i do ludzi nie podobien. Gdy więc mokrego stwora obaczysz, co głowę ma
wielką zielonymi włosami zdobioną i odnóża jak patyki cienkie – uciekaj człeku,
by śmierci w odmętach nie ponieść. Gdy zaś ostrożnym nie dość będziesz i
wodnicy dasz się złapać, ciepnij jej różańcem w oczy, a bestię precz odgonisz.
Najbardziej znanym utopkiem jest wodzisławski Zeflik, o którym powstało wiele
przypowieści.” (wikipedia).
Taka jest jego oficjalna historia
- nieoficjalnie nauczyciele twierdzili
ze stwor lubuje się w dzieciach i przychodzi po nie o określonej fazie księżyca.
To co osoba dorosła nazwie ‘wirem’ dla dziecka jest ‘oddechem
Utopka’ , czytaj : hop do rzeki i nagle cap coś łapie Cie za nogę i ciągnie w
dol, teraz wyobraź sobie ta panikę do teraz jak jakaś rybka śmignie mi kolo
nogi dostaje ataku paniki.
Jest jeszcze mnóstwo innych bóstw znanych i tych mniej
znanych, które już nie jeden raz ratowały moje wypracowania na polski.
Filmów ich poświęconych nie znam, są w ogóle jakieś?
Wierzenia ludowe to kraina inspiracji póki co ledwie muśnięta przez mainstream (Buka się nie liczy).
Norwegowie ja odkryli i wykorzystali.
„Thale” to historia dwóch panów ‘ sprzątających’ miejsce
zbrodni w dzikiej głuszy. Odkrywają oni ze ten niepozorny domek ma drugie dno. Podziemne
pokoje rodem z filmów grozy, które zdaje się od wieków nie gościły żadnej istoty ludzkiej. Ale nie są tam sami, to było by zbyt proste i nudne. Niechcący budzą do życia coś innego, nimfę, bądź tez żeńska wersje trolla – Huldra.
Jest to piękna kobieta z równie pięknym krowim ogonem. Wg
ludowych wierzeń zwabiała ona swe ofiary pięknym śpiewem a ten kto nie dostrzegł ze coś jest nie tak na czas, został stracony na wieki.
Filmowa Thale natomiast podczas całego seansu nie wydaje
z siebie nawet najmniejszego jęknięcia brawo dla aktorki za granie posagu.
Akcja sunie się leniwie, efektów specjalnych jest tyle co
nic, proste dialogi, prosta gra aktorska, prosty temat.
I ot tak prostota po raz kolejny wygrywa z obfitością.
Produkcja jest warta uwagi, chociażby tylko ze względu na
ciekawa fabule.
Norwegowie chcieli sprowadzić do XXI wiecznego kina odrobinkę magii, i to im się udało.
Blacque M.
Czyli jak Pan Tarantino połączył dwa filmy w jeden, upiększył go kosmetycznie i zmienił nieco tytuł.
A wszystko po to by zmusić swoich fanów do sprzedania diabłu czterech godzin seansu by wyszukiwali zmian jakie niby miałyby być wprowadzone w tę jakże szlachetną serię o żądnej zemsty kobiecie.
Plus jest dla takich osób jak ja - od wielu miesięcy zabierałam się do obejrzenia "Kill Bill" aż w końcu natknęłam się na "Kill Bill, cała krwawa historia" i chcąc , nie chcąc w końcu mogę tą pozycję skreślić z mojej listy.
A wszystko po to by zmusić swoich fanów do sprzedania diabłu czterech godzin seansu by wyszukiwali zmian jakie niby miałyby być wprowadzone w tę jakże szlachetną serię o żądnej zemsty kobiecie.
Plus jest dla takich osób jak ja - od wielu miesięcy zabierałam się do obejrzenia "Kill Bill" aż w końcu natknęłam się na "Kill Bill, cała krwawa historia" i chcąc , nie chcąc w końcu mogę tą pozycję skreślić z mojej listy.
Blacque M.
Notatki o skandalu - Babcia i kiciuś
Książki jeszcze nie dorwałam, więc nie będzie tu żadnej analizy porównawczej.
Jedyną kontrowersją w tej produkcji jest zakazany związek, reszta jest w normie. Samotna nauczycielka ze strachem przed samotnością stosuje terror wobec jej 'przyjaciółek', ale i tak nadal pozostaje sama.
Może gdybym miała lepszy dzień pokusiła bym się o psychoanalizę, ale..
Świetny film, mimo iż wydawać by się mogło że temat jest już dosyć popularny gra aktorska C. Blanchett i J.Dench wznosi go na inny wyższy poziom.
Oczy szeroko zamknięte - Bye Stanley
Długo na niego polowałam a kiedy już go upolowałam nie potrafiłam się oderwać od ekranu.
Ja chcę więcej takich psycho- magicznych filmów !
Ostatnie Tango w Paryżu - Sado-psycho-maso w Paryżu
Cóż wygląda na to , iż nie tylko ja jedna jestem nieco... rozczarowana tą produkcją. Ale jak na te latka to mogła być kontrowersja, skandal ale teraz to by nie przeszło. Jedynym skandalem jest tam "TA" scena. Psychiczny mobbing zamiast ostrego bara bara, to jest to. I nawet sam Brando nie wykazał się zbytnio, jako że to klasyk , to trzeba obejrzeć..
Gorzkie Gody - Seksowna Broń
"Seks jest nie tylko słabością, ale też bronią"
Śmierć i dziewczyna - A zapowiadało się tak ciekawie..
Śmierci było niewiele, a dziewczyna jedna, do tego dodaj chęć zemsty i słabe dialogi.
Co się stało Panie Polański?
* żeby nie był znów ten sam tytuł.. IV
Książki jeszcze nie dorwałam, więc nie będzie tu żadnej analizy porównawczej.
Jedyną kontrowersją w tej produkcji jest zakazany związek, reszta jest w normie. Samotna nauczycielka ze strachem przed samotnością stosuje terror wobec jej 'przyjaciółek', ale i tak nadal pozostaje sama.
Może gdybym miała lepszy dzień pokusiła bym się o psychoanalizę, ale..
Świetny film, mimo iż wydawać by się mogło że temat jest już dosyć popularny gra aktorska C. Blanchett i J.Dench wznosi go na inny wyższy poziom.
Oczy szeroko zamknięte - Bye Stanley
Długo na niego polowałam a kiedy już go upolowałam nie potrafiłam się oderwać od ekranu.
Ja chcę więcej takich psycho- magicznych filmów !
Ostatnie Tango w Paryżu - Sado-psycho-maso w Paryżu
Cóż wygląda na to , iż nie tylko ja jedna jestem nieco... rozczarowana tą produkcją. Ale jak na te latka to mogła być kontrowersja, skandal ale teraz to by nie przeszło. Jedynym skandalem jest tam "TA" scena. Psychiczny mobbing zamiast ostrego bara bara, to jest to. I nawet sam Brando nie wykazał się zbytnio, jako że to klasyk , to trzeba obejrzeć..
Gorzkie Gody - Seksowna Broń
"Seks jest nie tylko słabością, ale też bronią"
Śmierć i dziewczyna - A zapowiadało się tak ciekawie..
Śmierci było niewiele, a dziewczyna jedna, do tego dodaj chęć zemsty i słabe dialogi.
Co się stało Panie Polański?
* żeby nie był znów ten sam tytuł.. IV
Blacque M.
Zakochani w Rzymie - Iść w stronę emerytury
Stary Allen to nie ten sam młody Allen, pewno ciągle to słyszycie, że się wypala, że latka mu lecą a świeże pomysły to niewypały..
Jego najnowsza produkcja wrzuca nas w sam środek Rzymu i każe podążać za kilkoma różnymi ludźmi (zazwyczaj Amerykaninami jakże by inaczej). Osobiście najbardziej wolałam gonić najwspanialszego na świecie 'zwykłego faceta' który ni stąd ni zowąd staje się sławny...ale czy zasłużenie?
Innych 'głównych' postaci obdarzyłabym minimalnym zainteresowaniem, gdyby tylko Pan Allen mi na to pozwolił.
Warto czy nie warto ? Jak dla mnie- warto, chociażby tylko wielbionego przeze mnie pod niebiosa Roberta Benigni'ego, bo co jak co, ale to jego a nie reżysera nazwisko skusiło mnie na seans.
Przyjaciel do końca świata - Idź na całość, za trzy tygodnie koniec świata
I co by tu zrobić... hmm..wynająć zabójcę, znaleźć sobie przyjaciela.. a może wyruszyć z nieznajomą w podróż i złożyć wizytę szkolnej miłości? O tak, to jest to, no to w drogę.
Przyjemny film na deszczowe południe, nie żadne wybitne dzieło, nie koncentruje się na wymyślnych efektach specjalnych, ani nawet na psychoanalizie. Produkcja jest nijaka, ni to na mega plus ni to na 'hejta'.
Whisky dla aniołów - Whisky changed my life
Nie nie moje, ale grupki młodych Szkotów z paroma wyrokami na karku ;)
I tu mam taki sam dylemat jak w filmie powyżej - nie wiem jak to ocenić. Niby na plus, ale ale ale..
Klub Winowajców - To nie ja, ale moi rodzice !
Może gdybym miała mniej latek na karku to by mi przypadł do gustu, ale tym czasem do mnie nie przemawia, nic a nic.
Stary Allen to nie ten sam młody Allen, pewno ciągle to słyszycie, że się wypala, że latka mu lecą a świeże pomysły to niewypały..
Jego najnowsza produkcja wrzuca nas w sam środek Rzymu i każe podążać za kilkoma różnymi ludźmi (zazwyczaj Amerykaninami jakże by inaczej). Osobiście najbardziej wolałam gonić najwspanialszego na świecie 'zwykłego faceta' który ni stąd ni zowąd staje się sławny...ale czy zasłużenie?
Innych 'głównych' postaci obdarzyłabym minimalnym zainteresowaniem, gdyby tylko Pan Allen mi na to pozwolił.
Warto czy nie warto ? Jak dla mnie- warto, chociażby tylko wielbionego przeze mnie pod niebiosa Roberta Benigni'ego, bo co jak co, ale to jego a nie reżysera nazwisko skusiło mnie na seans.
Przyjaciel do końca świata - Idź na całość, za trzy tygodnie koniec świata
I co by tu zrobić... hmm..wynająć zabójcę, znaleźć sobie przyjaciela.. a może wyruszyć z nieznajomą w podróż i złożyć wizytę szkolnej miłości? O tak, to jest to, no to w drogę.
Przyjemny film na deszczowe południe, nie żadne wybitne dzieło, nie koncentruje się na wymyślnych efektach specjalnych, ani nawet na psychoanalizie. Produkcja jest nijaka, ni to na mega plus ni to na 'hejta'.
Whisky dla aniołów - Whisky changed my life
Nie nie moje, ale grupki młodych Szkotów z paroma wyrokami na karku ;)
I tu mam taki sam dylemat jak w filmie powyżej - nie wiem jak to ocenić. Niby na plus, ale ale ale..
Klub Winowajców - To nie ja, ale moi rodzice !
Może gdybym miała mniej latek na karku to by mi przypadł do gustu, ale tym czasem do mnie nie przemawia, nic a nic.
Blacque M.
Resident Evil: Retrybucja - Alice in Zombieland ?
To już się robi nudne, ciągle jedno i to samo a co kolejna część tym krótszy czas seansu. A gdzie zombie? Gdzie akcja? Gdzie się podziała ta godzina i dwadzieścia minut w kinie? No gdzie?
Abraham Lincoln łowca wampirów - Dear Mr. President
Plus za ciekawy scenariusz, film mnie pozytywnie zaskoczył i nie odczuwałam chęci na drzemkę jak to miewam przy tego typu produkcjach. Minus za to że film szybko wylatuje z głowy.
The Samaritan - Nieudana akcja ratunkowa Samuela J.
A próbował, starał się. Nie wyszło... Oklepany scenariusz i dialogi, jedynie co z tego zapamiętałam to "nic się nie zmienia..chyba że sam to zmienisz", a nawet teraz nie widzę w tym poszukiwanej przeze mnie głębi.
Grindhouse: Death Proof - Ladies Rulez !
Jeden z tych lepszych filmów pana Q.Tarantino. Dziewczynki do boju :D Nie chciało mi się wierzyć że film jest z 2oo7roku, bardziej głosowałabym za latami 80' i 90', nie chodzi mi tylko o ciuchy ale również o kolor obrazu, albo tylko ja miałam inne ustawienie i wyszło jak wyszło?
Symetria - Skoro już nalegasz....
..bym był zły to taki też będę. Przyznam się bez bicia że mało kiedy oglądam rodzime kino, ale czasem mam to szczęście że jak już coś włączę to okaże się to wartościowe :) Tak też było w tym przypadku. Wspaniały prosty film. Nie mam zamiaru się kłócić o to czy ukazuje prawdę o polskich więzieniach (patrz filmweb) czy też nie, dla mnie liczy się tylko scenariusz..
Cosmopolis - Jakie cosmo?
aż szkoda mi literek na ten film.... tyle krzyku o nic. Gdyby Pattinson nie dostał roli w Twillight to w ogóle nie byłby znany. Zgadzacie się ? Ale jeżeli komuś się nudzi, albo nie ma ochoty na nauke to prosze bardzo... oglądacie na własne ryzyko.
Rzecz o mych smutnych dziwkach - Stary ale jary
Książkę Marqueza czytałam kilka lat temu, film oglądałam tydzień temu. I wyparował mi z głowy. Tak o. A "Sto lat samotności" nadal czeka w kolejce. Nie wiem, nie potrafię się do tego Pana przekonać. ale film jest na plus.
cdn...
To już się robi nudne, ciągle jedno i to samo a co kolejna część tym krótszy czas seansu. A gdzie zombie? Gdzie akcja? Gdzie się podziała ta godzina i dwadzieścia minut w kinie? No gdzie?
Abraham Lincoln łowca wampirów - Dear Mr. President
Plus za ciekawy scenariusz, film mnie pozytywnie zaskoczył i nie odczuwałam chęci na drzemkę jak to miewam przy tego typu produkcjach. Minus za to że film szybko wylatuje z głowy.
The Samaritan - Nieudana akcja ratunkowa Samuela J.
A próbował, starał się. Nie wyszło... Oklepany scenariusz i dialogi, jedynie co z tego zapamiętałam to "nic się nie zmienia..chyba że sam to zmienisz", a nawet teraz nie widzę w tym poszukiwanej przeze mnie głębi.
Grindhouse: Death Proof - Ladies Rulez !
Jeden z tych lepszych filmów pana Q.Tarantino. Dziewczynki do boju :D Nie chciało mi się wierzyć że film jest z 2oo7roku, bardziej głosowałabym za latami 80' i 90', nie chodzi mi tylko o ciuchy ale również o kolor obrazu, albo tylko ja miałam inne ustawienie i wyszło jak wyszło?
Symetria - Skoro już nalegasz....
..bym był zły to taki też będę. Przyznam się bez bicia że mało kiedy oglądam rodzime kino, ale czasem mam to szczęście że jak już coś włączę to okaże się to wartościowe :) Tak też było w tym przypadku. Wspaniały prosty film. Nie mam zamiaru się kłócić o to czy ukazuje prawdę o polskich więzieniach (patrz filmweb) czy też nie, dla mnie liczy się tylko scenariusz..
Cosmopolis - Jakie cosmo?
aż szkoda mi literek na ten film.... tyle krzyku o nic. Gdyby Pattinson nie dostał roli w Twillight to w ogóle nie byłby znany. Zgadzacie się ? Ale jeżeli komuś się nudzi, albo nie ma ochoty na nauke to prosze bardzo... oglądacie na własne ryzyko.
Rzecz o mych smutnych dziwkach - Stary ale jary
Książkę Marqueza czytałam kilka lat temu, film oglądałam tydzień temu. I wyparował mi z głowy. Tak o. A "Sto lat samotności" nadal czeka w kolejce. Nie wiem, nie potrafię się do tego Pana przekonać. ale film jest na plus.
cdn...
Blacque M.
Nie, nie mam jesiennej depresji, nie mam nawet na nią czasu.
Moje życie właśnie przewraca się do góry nogami więc jak póki co staram się nad nim zapanować.
Idą zmiany, zegar tyka 'tik tok' a ja biegam rozgorączkowana z kubkiem kawy w łapie ( nie nie ze Starbaksa) tam i spowrotem.
A gdzieś tam w międzyczasie zdarzy mi się na chwilkę odsapnąć.
Pod względem filmowym wrzesień był amerykańsko- banalny, z książkami już mi lepiej poszło (Jack Kerouac na tapecie).
Tak więc... oto po krótce 'ostatnio obejrzane filmy cz. I' :
Spadaj tato ; czyli upadek Adama S.
Ta komedyja przemknęła niepostrzeżenie przez sale kinowe, dlaczego ?
Bo nie ma tam niczego czego byśmy już nie widzieli.Ciągle powielana historyjka z kiepską grą aktorską jest niczym picie coca coli po tygodniu od jej otwarcia, Czyli ; bleh bleh bleh.
Dodatkowo nieudolnie przetłumaczony tytuł odstrasza.
Straż sąsiedzka : Ziemia największą planetą wg Amerykanów
Już od pierwszych minut trwania filmu mam ochotę wyjść z kina, tylko koleżanka śliniąca się do Bena S. mnie tam przytrzymuje. Po seansie itak mam ochotę poprosić panią która sprzedaje bilety o zwrot pieniędzy...
Sam scenariusz to zlepek tego i owego pomysłu, z plakatów patrzy się na mnie kilku dobrych komików, ale poza tą ramą Straż Sąsiedzka nie ma niczego innego do zaoferowania.
Wieczór panieński ; Lekka wersja męskiego Hangover'a
Tutaj już się uśmiałam. Nie jest to wymyślna komedia ale i tak o wiele lepsza niż te wyżej wymienione. Aktorstwo na plus, muzyka też, w tym momencie dla mnie to wystarczy. It's a ladies night !
A dla przypomnienia :3
Od zmierzchu do śmiechu : Niezdarna Bella, zazdrosny Edward i otyły Jakob.
Parodia jakże wielbionej sagi "Zmierzch". Niesmaczna, ale i tak lepsza niż oryginał.
Na jutubie jest tylko całość, ach niech wam będzie :
Lola Versus : O dojrzałości trzydziestolatki
Całkiem przyjemny romans na jedną noc ; obejrzyj i zapomni.
Nie, aż tak dramatycznie nie było. Dialogi, muzyka i gra aktorska na plus, ale obędzie się bez słodzenia.
Póki co na tym kończę. Obejrzałam więcej filmów ale nie lubię plątać ich ze sobą. Niech przynajmniej mój blog będzie chroniony przed chaosem.
Amen.
Moje życie właśnie przewraca się do góry nogami więc jak póki co staram się nad nim zapanować.
Idą zmiany, zegar tyka 'tik tok' a ja biegam rozgorączkowana z kubkiem kawy w łapie ( nie nie ze Starbaksa) tam i spowrotem.
A gdzieś tam w międzyczasie zdarzy mi się na chwilkę odsapnąć.
Pod względem filmowym wrzesień był amerykańsko- banalny, z książkami już mi lepiej poszło (Jack Kerouac na tapecie).
Tak więc... oto po krótce 'ostatnio obejrzane filmy cz. I' :
Spadaj tato ; czyli upadek Adama S.
Ta komedyja przemknęła niepostrzeżenie przez sale kinowe, dlaczego ?
Bo nie ma tam niczego czego byśmy już nie widzieli.Ciągle powielana historyjka z kiepską grą aktorską jest niczym picie coca coli po tygodniu od jej otwarcia, Czyli ; bleh bleh bleh.
Dodatkowo nieudolnie przetłumaczony tytuł odstrasza.
Straż sąsiedzka : Ziemia największą planetą wg Amerykanów
Już od pierwszych minut trwania filmu mam ochotę wyjść z kina, tylko koleżanka śliniąca się do Bena S. mnie tam przytrzymuje. Po seansie itak mam ochotę poprosić panią która sprzedaje bilety o zwrot pieniędzy...
Sam scenariusz to zlepek tego i owego pomysłu, z plakatów patrzy się na mnie kilku dobrych komików, ale poza tą ramą Straż Sąsiedzka nie ma niczego innego do zaoferowania.
Wieczór panieński ; Lekka wersja męskiego Hangover'a
Tutaj już się uśmiałam. Nie jest to wymyślna komedia ale i tak o wiele lepsza niż te wyżej wymienione. Aktorstwo na plus, muzyka też, w tym momencie dla mnie to wystarczy. It's a ladies night !
Od zmierzchu do śmiechu : Niezdarna Bella, zazdrosny Edward i otyły Jakob.
Parodia jakże wielbionej sagi "Zmierzch". Niesmaczna, ale i tak lepsza niż oryginał.
Na jutubie jest tylko całość, ach niech wam będzie :
Lola Versus : O dojrzałości trzydziestolatki
Całkiem przyjemny romans na jedną noc ; obejrzyj i zapomni.
Nie, aż tak dramatycznie nie było. Dialogi, muzyka i gra aktorska na plus, ale obędzie się bez słodzenia.
Póki co na tym kończę. Obejrzałam więcej filmów ale nie lubię plątać ich ze sobą. Niech przynajmniej mój blog będzie chroniony przed chaosem.
Amen.
Blacque M.
....umysł na wakacjach.
I niedzielny film z 1952 roku, delikatna Marylin w całej krasie.
Brak czasu plus brak weny nic dobrego nie przyniosą, dlatego wolę siedzieć cicho puki co, i z niecierpliwością oczekiwać wtorku kiedy to rozpoczną się moje długo oczekiwane wakacje.
A wtedy : lezing, smażing, plażing i opierdaling ^^.
I ładować baterie.
Do siego !
I niedzielny film z 1952 roku, delikatna Marylin w całej krasie.
Brak czasu plus brak weny nic dobrego nie przyniosą, dlatego wolę siedzieć cicho puki co, i z niecierpliwością oczekiwać wtorku kiedy to rozpoczną się moje długo oczekiwane wakacje.
A wtedy : lezing, smażing, plażing i opierdaling ^^.
I ładować baterie.
Do siego !
Blacque M.
Oczy też.
Naćpany lemur + miś na dziecięcym rowerku = big love
Zoo + Cyrk + Zwierzęta = Madagaskar 3.
Naćpany lemur + miś na dziecięcym rowerku = big love
Zoo + Cyrk + Zwierzęta = Madagaskar 3.
Późne lata trzydzieste,Paryż, sala sądowa.
Widzisz to?
A teraz wyobraź sobie piękną bezbronną staruszkę, a wokół niej dziennikarskie piranie, wygadanych prawników i oczywiście plotkarską widownię wokół.
Współczujesz jej?
Oskarżona o zabójstwo w obronie własnej, na sali milczy i odpowiada tylko półsłówkami, w końcu zaplątuje się i upada.
Taki jest koniec, a raczej początek opowieści Irene Nemirovsky.
Na pierwszych dziesięciu kartach "Jesabel" czytelnik poznaje finał całej powieści.
Tutaj to co było 'później' jest przed 'wcześniej'.
Zaklinaczka czasu?
Bez wątpienia jest to jedna z tych lepszych książek, które miałam okazję dorwać na przecenach.
Historia Gladys alias Jesabel to portret współczesnego Narcyza.
Piękna kobieta uzależniona od... miłości i adorowania. Kocha wzbudzać zazdrość swoją urodą, kocha to, kiedy wszyscy się za nią uganiają. Kocha sama siebie ponad wszystko.
Jednak nic nie jest wieczne. Z dwudziestolatki staje się trzydziestolatką, czterdziestką- aż w końcu finałową sześćdziesiątką.
Wraz z wiekiem rośnie również jej obsesja na punkcie zachowania młodego wyglądu, nie schlebia jej już fakt że wygląda młodziej, ona musi być młoda. Na zawsze.
Jej narcyzm ma również wpływ na jej otoczenie. Boli ją że nie stoi już w centrum męskiego zainteresowania. Boli ją że jej osiemnastoletnia córka spodziewa się dziecka, zakazanego owocu.
Gladys będzie babcią. Rzecz nie do przyjęcia, nie nie i jeszcze raz nie. Wymiguje się skandalem, ale tak naprawdę nie może dopuścić do tego by stała się stara.
Jej sytuacja rodzinna kończy się tragicznie. Jej córka umiera, a wnuk znika, bo ona tak chce.
Zaskakująco szybko o wszystkim zapomina. W czasie pierwszej wojny światowej zabiegi estetyczne nie były tak popularne i wypromowane jak dziś. Nasz Narcyz oficjalnie odmładza się o dziesięć lat na papierach i bardziej się pilnuje. Ciągle spogląda w lusterko.
Jej wygląd jest rzeczą najważniejszą, nic innego się nie liczy.
Nawet jej po latach 'odnaleziony' wnuk. Jego celem jest wydanie na świat autentycznego wieku babci.
Dla niej rzecz nie do przyjęcia.
Strzela do niego gdy ten, chce poinformować jej kochanka.
Ponosi karę, lepsze jest więzienie niż przyznanie się do swego autentycznego wieku, nie sądzicie?
Jesabel nie wiedząc tego dąży do samo destrukcji. Tylko dla tego by być młodą, piękną i adorowaną. Na zawsze. Olbrzymie ego, zero morałów , tylko 'lustereczko powiedz przecie..'.
Irene Nemirovsky stworzyła tragiczny obraz starzejącej się kobiety. Czytelnik miota się pomiędzy agresją a współczuciem wobec głównej bohaterki.
Ciężka opowieść ale warta każdej minuty, 220 strony w jeden dzień.
A teraz czas poszukać jej innych powieści...
Blacque M.
takie są wypowiedzi/ recenzje na temat "The Oxford Murders" filmu reżyserii Alex'a de la Iglesia.
Produkcja powstała na podstawie książki Guillerma Martineza to typowy KRYMINAŁ.
Jednak większa część współczesnej publiczności nie potrafi rozróżnić filmu akcji od kryminału, stąd też takie kiepskie notowania.
Książka kontra Film.
Zbluzgajcie mnie, ale film mi się bardziej spodobał. Jestem typową humanistką, z matematyki wiem tylko tyle że 2 + 2 = 4 i nic więcej. Film nie należy również do tych łatwych, jeżeli choć na kilka min spuści się oko z ekranu, później nie wie się co i jak, za dużo kombinowania, zwłaszcza tego matematyczno- logicznego.
Co prawda parę scen zostało wyciętych, bądź też zmienionych, no ale i tak był to całkiem miły seans.
Rzecz dzieje się w Oxfordzie. Zagraniczny student przypadkowo wplątuje się w jedno morderstwo, poznaje tam też zdziwaczałego profesora i razem zaczynają kombinować. Ostatecznie zamiast jednego morderstwa są trzy. Trzy 'przypadkowe' zabójstwa na pozór mające ze sobą dużo wspólnego w rzeczywistości.....
Sami zobaczcie.
Gra aktorska na plus.
Fabuła też.
Nic dodać, ohh sorry, jednak dodałabym te 'wycięte sceny', ale ująć też nie ma za wiele.
"The Oxford Murders" to nieco ambitny film - nie ma tam żadnych pościgów, strzelanin, dialogi są na poziomie, jest zagadka, którą należy rozwiązać i prawdziwemu kinomaniakowi to wystarczy.
Produkcja wymaga ruszenia główką.
Kryminały tego wymagają, filmy akcji nie.
Produkcja powstała na podstawie książki Guillerma Martineza to typowy KRYMINAŁ.
Jednak większa część współczesnej publiczności nie potrafi rozróżnić filmu akcji od kryminału, stąd też takie kiepskie notowania.
Książka kontra Film.
Zbluzgajcie mnie, ale film mi się bardziej spodobał. Jestem typową humanistką, z matematyki wiem tylko tyle że 2 + 2 = 4 i nic więcej. Film nie należy również do tych łatwych, jeżeli choć na kilka min spuści się oko z ekranu, później nie wie się co i jak, za dużo kombinowania, zwłaszcza tego matematyczno- logicznego.
Co prawda parę scen zostało wyciętych, bądź też zmienionych, no ale i tak był to całkiem miły seans.
Rzecz dzieje się w Oxfordzie. Zagraniczny student przypadkowo wplątuje się w jedno morderstwo, poznaje tam też zdziwaczałego profesora i razem zaczynają kombinować. Ostatecznie zamiast jednego morderstwa są trzy. Trzy 'przypadkowe' zabójstwa na pozór mające ze sobą dużo wspólnego w rzeczywistości.....
Sami zobaczcie.
Gra aktorska na plus.
Fabuła też.
Nic dodać, ohh sorry, jednak dodałabym te 'wycięte sceny', ale ująć też nie ma za wiele.
"The Oxford Murders" to nieco ambitny film - nie ma tam żadnych pościgów, strzelanin, dialogi są na poziomie, jest zagadka, którą należy rozwiązać i prawdziwemu kinomaniakowi to wystarczy.
Produkcja wymaga ruszenia główką.
Kryminały tego wymagają, filmy akcji nie.
Blacque M.
Muzyczno - tanecznych filmów jest mnóstwo.
Po sukcesie "Step Up" zapanowała moda na tego typu produkcje. Poprzeczka zamiast się podnosić, spada.
"Street Dance 2" nie bawi ani nie zachwyca.
Klasyczna fabuła - 'marzyciel' i silni przeciwnicy. Grupa kilku dobrych tancerzy, miłość od pierwszego wejrzenia, treningi, potem coś idzie nie tak, zwątpienie i złość, przeprosiny i na nowo wpojenie się w łaski 'tej jedynej', walka na tańce, oczywiście wygrywają ci 'dobrzy' i happy end.
Tych co się spodziewają dobrej muzyki muszę rozczarować,
gra aktorska? raczej amatorska.
Nie nie i jeszcze raz nie.
Jest to również pierwszy tego typu film, który miałam ochotę wyłączyć już po 30stu minutach.
Ciekawy czy sam "Step Up" a raczej jego już czwarta część się uda?
I kiedy w końcu powstanie godne 'następstwo' tego kasowego hitu?
Doczekam się jeszcze?
Blacque M.
Selma Blair po raz kolejny w thrillerze jako zastraszana kobieta z pazurem.
Luksusowe życie nie zawsze bywa bezpieczne. Zwłaszcza jeśli jest się samym, przerażonym i do tego ukrywa się kilka znaczących tajemnic i grube konto bankowe.
"Columbus Circle" w reżyserii Georg'a Gallo to opowiastka o 'dziedziczce' cierpiącej na agorafobię, której sielskie życie zostaje pewnego razu brutalnie przerwane.
Staruszka - sąsiadka z naprzeciwka kopnęła w kalendarz szybciej niż wszyscy sądzili, i nie wyglądało to na czyste zagranie, zostaje rozpoczęte dochodzenie w sprawie o morderstwo.
Kilka dni później do mieszkania wprowadza się Pani Śliczna i Pan Piękniś. Za dnia kochający, wieczorami nieznośni. Kłócąc się na korytarzu zwracają na siebie uwagę Pani 'jestem bogata i chcę być sama' z naprzeciwka, która cała wykąpana w pocie w końcu pomaga swojej nowej sąsiadce.
Mimo że się nie znają, mają poniekąd co nieco wspólnego. Zaczynają się dogadywać i milionerka jest w stanie nawet po tych kilkunastu latach wyjść ze swojego azylu na korytarz.
Ups, chyba nie było to najlepsze posunięcie.
Pan Piękniś wraca pijany i 'przypadkowo' wchodzi nie do tego mieszkania, a panie sobie piszczą i płaczą na podłodze. Jednak prócz 'kradzieży' butelki alkoholu i jeszcze pewnego drobiazgu Pan jest nader spokojny.
Następnie ni z tego ni z owego widz dowiaduje się że młoda para nie ma najświętszych intencji wobec 'dziedziczki' , która swoją prawdziwą tożsamość i rodowód ukrywa pod fałszywym nazwiskiem już od ok.20stu lat. Policja coś węszy, ale nie dochodzą do żadnych wniosków.
Jak się zapewnie domyślacie kilka rzeczy nie poszło wg planu (Piękniś umiera) i Ślicznotka sama musi kontynuować swój plan. Jednak nasza przerażona bogaczka aż taka strachliwa nie jest i (szok) ubiega Panią' chce być bogata'.
Oczywiście jest happy end. Zła zostaje ukarana i ta 'dobra' wychodzi cało z 'opresji'.
"Columbus Circle" zapowiadał się świetnie, ale po jakiś 30stu minutach najwyraźniej zapał opuścił scenarzystów. Fabuła na plus, ALE nadal nie wiemy praktycznie nic o naszej głównej bohaterce. I jakim cudem kobieta która od tylu lat siedzi zamknięta w swoich czterech ścianach, a na sama myśl o wyjściu na zewnątrz mdleje, nagle pod koniec filmu uśmiechnięta pokazuje się na mieście?
A co z dochodzeniem panów policjantów? Albo co z tą parką?
Oglądanie tego filmu można porównać do takiej sytuacji : wizyta w restauracji, zamówienie dania, popatrzenie się na niego bez możliwości posmakowania i wyjście z lokalu, oczywiście z pustym żołądkiem.
Tutaj mniej znaczy autentycznie mniej, a szkoda bo mógły być z tego naprawdę dobry thriller.
Blacque M.
Inspiracji na dziś mi brak, a że filmów takich jak "Po Prostu Walcz" jest już wiele, tak więc :
- buntownik z wyboru zmienia stan i szkołę
- podoba mu się panna, która jest już (szok) z nowym wrogiem naszego głównego bohatera
- dostaje lanie i postanawia wziąć się za siebie i zaczyna trenować mieszane sztuki walki
- uspokaja się i zmienia na lepsze
- i na szczyt tortu wędruje wisienka - główny bohater spuszcza łomot temu bad boyowi i wszystko kończy się happy endem.
Czyli klasyczny amerykański film akcji, zero zaskoczenia, zero charyzmy.
Produkcja do piwka, można oglądać jednym okiem.
Blacque M.
Nareszcie nadeszła upragniona i iście letnia pogoda z prawdziwego zdarzenia. A wraz z nią apetyt na lekkie filmy oraz 'odmóżdżacze'.
Jestem wielką fanką kina francuskiego, oryginalnego "Lol'a( laughing out loud)" oglądałam dobre kilka lat temu, ale parę scen pozostało mi w głowie.
Tak więc z przymrużeniem oka w dzisiejsze południe zabrałam się za amerykańską kopię Lisy Azuelos.
"LOL" to przyjemna komedyjka o młodej pannie Loli (Miley Cyrus) z wyzwoloną i nader nadopiekuńczą mamusią (Demi Moore). W nowy rok szkolny wkracza ze złamanym sercem i drobnym kłamstewkiem. Zaczyna się kleić do najlepszego przyjaciela jej eks, próbuje maryśki.Jedzie ze szkoły do Paryża ( a raczej na jego przedmieścia), poznaje mini kopię Joanny d'Arc, smakuje francuskiej kuchni i przeżywa swój autentyczny pierwszy raz A wszystko to skrzętnie opisuje w swoim pamiętniku. Jak możecie się domyślać pewnego dnia jej rodzicielka go znajduje i czyta, niby przypadkiem. Zaczyna się mini wojna, która równie szybko się kończy. No i oczywiście jest happy end.
Tadammm !
Film z serii, obejrzyj i zapomnij.
Nie ma w nim żadnej głębi, no może poza tym , że przyjaciele to prawdziwy skarb.
Stosunek matka - córka jest mało realny, on istnieje tylko na sali kinowej.
Chciałam powiedzieć że leniwi amerykanie nic a nic się nie postarali, bo pomiędzy tymi dwoma ( a jednak tym samym filmem) nie ma żadnej różnicy, (tylko poza tą że Francuzi wybrali Londyn na wycieczkę a nie Paryż, no i grają inni aktorzy inną mdłą grą.) ale kilka chwil temu dostrzegłam że obie 'wersje' wyreżyserowała ta sama osoba - Lisa Azuelos.
Jak ona mogła ?!
Francuski "LOL" miał charyzmę, amerykańska kopia jej nie posiada (plus marna muzyka).
Nie przepadam za Miley C. ale nawet skupiając się tylko na jej grze nie potrafi mnie do siebie przekonać. A o pani Demi 'jedna mina' Moore...chyba nie muszę tego komentować.
Polecam obejrzenie tych filmów jeden za drugim, wtedy te różnice są najbardziej widoczne.
I po raz kolejny:
Viva la France !
Jestem wielką fanką kina francuskiego, oryginalnego "Lol'a( laughing out loud)" oglądałam dobre kilka lat temu, ale parę scen pozostało mi w głowie.
Tak więc z przymrużeniem oka w dzisiejsze południe zabrałam się za amerykańską kopię Lisy Azuelos.
"LOL" to przyjemna komedyjka o młodej pannie Loli (Miley Cyrus) z wyzwoloną i nader nadopiekuńczą mamusią (Demi Moore). W nowy rok szkolny wkracza ze złamanym sercem i drobnym kłamstewkiem. Zaczyna się kleić do najlepszego przyjaciela jej eks, próbuje maryśki.Jedzie ze szkoły do Paryża ( a raczej na jego przedmieścia), poznaje mini kopię Joanny d'Arc, smakuje francuskiej kuchni i przeżywa swój autentyczny pierwszy raz A wszystko to skrzętnie opisuje w swoim pamiętniku. Jak możecie się domyślać pewnego dnia jej rodzicielka go znajduje i czyta, niby przypadkiem. Zaczyna się mini wojna, która równie szybko się kończy. No i oczywiście jest happy end.
Tadammm !
Film z serii, obejrzyj i zapomnij.
Nie ma w nim żadnej głębi, no może poza tym , że przyjaciele to prawdziwy skarb.
Stosunek matka - córka jest mało realny, on istnieje tylko na sali kinowej.
Chciałam powiedzieć że leniwi amerykanie nic a nic się nie postarali, bo pomiędzy tymi dwoma ( a jednak tym samym filmem) nie ma żadnej różnicy, (tylko poza tą że Francuzi wybrali Londyn na wycieczkę a nie Paryż, no i grają inni aktorzy inną mdłą grą.) ale kilka chwil temu dostrzegłam że obie 'wersje' wyreżyserowała ta sama osoba - Lisa Azuelos.
Jak ona mogła ?!
Francuski "LOL" miał charyzmę, amerykańska kopia jej nie posiada (plus marna muzyka).
Nie przepadam za Miley C. ale nawet skupiając się tylko na jej grze nie potrafi mnie do siebie przekonać. A o pani Demi 'jedna mina' Moore...chyba nie muszę tego komentować.
Polecam obejrzenie tych filmów jeden za drugim, wtedy te różnice są najbardziej widoczne.
I po raz kolejny:
Viva la France !
Blacque M.
Na temat filmu z 1996 roku "Trainspotting" przeczytałam całkiem sporo 'recenzji'.
Najczęściej pojawia się w nich 'zarzut' jakoby ten szkocki film, kipiący czarnym humorem, miał zachęcać do brania narkotyków, do staczania się na samo dno.
Mam nieco inne zdanie na ten temat...
Jest to historia grupki szkockich młodziaków uzależnionych od Heroiny bądź też alkoholu.
Danny Boyle ukazuje tych 'chłopców' jako znudzonych realnym życiem i poszukujących mocnych wrażeń.
Renton (McGregor) pewnego razu ma dość i postanawia rzucić nałóg, ale z takimi kolegami 'od szprycy' nie jest to łatwe zadanie. Jest kolorowo, energicznie, aż pewnego razu coś idzie nie tak i staje przed sądem. Zostaje uwolniony, ale z tej frustracji strzela sobie działkę, po której ląduje w szpitalu a następnie w swoim własnym dziecinny pokoju wytapetowanym autkami.
Dopiero wtedy 'rzucenie nałogu' to nie tylko puste słowa, ale autentyczny czyn.
Poci się, krzyczy, ma halucynacje, ale udaje mu się to.
Wynosi się di Londynu, znajduje pracę. Wydawać by się mogło, że wyszedł na prostą.
Ale o czymś zapomniał...mianowicie o swoich 'kumplach'.
I wtedy historia zatacza koło i Ronson znajduje się tam gdzie na początku filmu.
Wszystko na marne....
"Trainspotting" to portret człowieka uzależnionego. Nie jest zachęto do 'brania'. On ukazuje tylko jakim człowiek się staje gdy weźmie 'działkę'. Zero honoru, zero moralności, zero skrupułów.
Każdy dba tylko i wyłącznie o swoje własne cztery litery, a innych wykorzystuje tylko dla własnego zysku.
Pan Boyle pokazuje nam to co już wiemy : narkotyki są złe i potrafią zrobić z Ciebie monstrum. Nie powiedział tego bezpośrednio, bo wtedy nie było by tego filmu, nie było by tych dyskusji.
Czasami trzeba obejść temat na około by dotrzeć do publiki.
Blacque M.
Wakacyjne nadrabianie kinowych i serialowych zaległości trwa.
Tym razem na radarze : "Adwokat Diabła" z 1997 roku z Alem Pacino i Keanu Reevesem w rolach głównych.
Postać szatana od wieków ma stałe miejsce w kulturze. Taylor Hackford umiejscowił upadłego anioła we współczesnym świecie prawników, zawodzie który ma dojście do wszystkiego, tym samym znajdując się na szczycie najbardziej wpływowych 'robótek' na rynku pracy.
Co prawda 'na świecie jest więcej studentów prawa, niż samych prawników' ale ci, którym się udało ukończyć te koszmarne studia mają moc.
Kevin Lomax (Reeves) to młody obrońca potencjalnych winnych pozbawiony skrupułów, dla którego liczy się tylko kasa i 'prestiż' wynikający z tego, że nigdy nie przegrał żadnej sprawy. Swoją 'niezwyciężalnością' zwrócił na siebie uwagę potężnego właściciela nowojorskiej kancelarii prawniczej- Miltona (Pacino). Ten z kolei proponuje mu lepszą posadę, na co nasz kozioł ofiarny się zgadza.
Następnie przez ponad dwie godziny widz obserwuje jak honor i ten mały kawałeczek moralności, który Lomax posiada, zupełnie zanikają.
Nic nie jest w stanie go powstrzymać od zwycięstwa, nawet fakt że jego klient jest winny i każdy nowicjusz może to na pierwszy rzut oka ujrzeć. Ale on nie, on MUSI wygrać.
"Próżność to mój ulubiony grzech" tak mawiał Milton alias Pan Szatan.
Jest to najwyraźniej również ulubiony grzech Hackforda.
"Adwokat Diabła" ukazuje proces degeneracji, ukazuje to jak człowiek niczym chorągiewka jest elastyczny i dla sławy i bogactwa jest w stanie zrobić wszystko, nawet sprzedać swą duszę Diabłu. Bo jego ego jest najważniejsze.
Próżność jest również jedną z cech prawników, ludzi którzy wiedzą (niby) wszystko i mogą (hmmm..) wszystko.
A najpierw jest prawo a potem Ty. - tak mógłby powiedzieć Wielki Brat.
Prócz bogatej oferty interpretacji, 'Adwokat Diabła' może się pochwalić wspaniałą grą aktorską. Dobrze jest widzieć Ala Pacino w takiej silnej roli.
Sięgając do filmoteki wstecz i zaraz potem oglądając nowiutkie filmy zadaję sobie pytanie: Kiedy to się stało? Kiedy forma zaczęła mieć większe znaczenie od treści, Kiedy ??
Wie ktoś ?
Blacque M.
Moda na "Genezy" trwa....
Kilka lat temu furorę zrobił hiszpański horror "REC" : bo inaczej zrobiony, bo jest klimat, bo jest to i tamto. I fani filmów grozy są syci. Po premierze drugiej części było już mniej lobów a więcej marudzenia.
Wiadomo 'ten pierwszy raz' jest zawsze lepszy od kolejnych.
Ni z tego ni z owego poszukując zajęcia na bezsenną noc natknęłam się na "REC 3 : Genesis". Sceptycznie i z nutką ciekawości kliknęłam na Play.. i o to co tam było:
- podczas wesela 'pijany' wujaszek z piwnym brzuszkiem gryzie swoją partnerkę w szyję a ona kolejne panienki i panów.... rozpętuje się piekło - a Zombie budzi się do życia
- krew krew krew krew krew krew krew krew krew krew ....( x 10000000000)...
- bez happy endu, 'a żyli długo i szczęśliwie' tej nieszczęsnej pary się nie tyczy
- krzyki, krew, krzyki, krew.....
A co powinno być, a tego nie było :
- Geneza powinna pokazywać POCZĄTEK , czyli jak to się wszystko zaczęło, rozprzestrzeniło etc etc a nie stworzyć kolejny film o tej samej tematyce, który niczego nie wyjaśnia,
- Tych których ciekawią losy reporterki z kamienicy oraz tego stworzenia co całe mieszkanie ma wytapetowane artykułami o Kościołach, Komuniach, Porwaniach etc, niestety muszę was rozczarować, tajemnica nadal pozostaje tajemnicą.
Najwyraźniej twórcy pierwszej części tego horroru się rozleniwili, "REC 3" bardziej przypomina dzieło amatorów, nie tylko ze względu na 'fabułę' (jeżeli mogę to co tam się działa tak nazwać) ale również na marne efekty i grę aktorską.
Teraz już kimałam, a w przyszłym roku do kina ma wejść "REC 4 : Apocalypse", mam minimalną nadzieję że z tego coś będzie..tak więc do 'siego' !
Blacque M.
Francuzeczka, dwudziestoletnia modelka rozstaje się ze swoim chłopakiem i twierdzi że ma zmarnowane życie. Po przelotnym romansie z żydowskim weterynarzem i próbie samobójczej stwierdza jednak, że jeszcze nie jest za późno by nadać barw życiu.
Wtem Miłość schodzi na drugi plan, a Wiara wychodzi na prowadzenie.
Na pierwszy odstrzał idzie Buddyzm.
Potem Judaizm.
A potem staje się po prostu rebeliantką.
I nadal poszukuje...siebie i szczęścia.
Przyjemna francuska komedyja z przecudną Audrey Tatou na czele ( nie mogę się na nią napatrzeć) historia o wzlotach i upadkach opowiedziana z typowym 'żabojadowym' humorem i "buziaczkami" (która bywają irytujące a także zabawne).
Na leniwy wieczór po ciężkim dniu.
Blacque M.
Zimno, chmury, deszcz - wakacje 2o12 w pełni.
Nie mam bladego pojęcia jakie filmy teraz oglądać, tak więc biorę się za seriale.
"Girls" to amerykański serial o czterech koleżankach, dwudziestoparolatkach.
Nie, nie jest to kicz jak "Plotkara" czy "90210".
W tej nowiutkiej produkcji HBO aktoreczki często są nieumalowane i nieuczesane, grają w dziurawych dresach, dziwnych ciuchach z lumpeksów, maja problemy takie jak każda typowa "dwudziestka":
- po studiach, bez pracy - lub praca nie adekwatna do otrzymanego wykształcenia. (Hannah)
- rodzice płacą za wszystko a nagle oświadczają, że mają już dosyć i pora zadbać o siebie (Hannah)
- "jestem brzydka, niepewna siebie i boję się ludzi i samotności"..... (Hannach / Shoshanna)
- jestem dwudziestodwuletnią dziewicą ( Shoshanna)
- jej jestem hispiską i lubię starszych facetów i mogę zniknąć sobie na kilka dni, na odpowiedzialność mam czas (Jessa)
- jestem idealna: mam prace, płace za mieszkanie, duszę się w związku - lepiej z nim zerwę -......a few days later.... dwa tygodnie a ty masz już nową ?! ( Marnie)
Akcja "Girls" ma miejsce w Nowym Jorku, nie na Manhattanie, gdzie króluje przepych i intrygi, ale na mniej znanych dzielnicach.
Hannah, Jesse, Shoshanna i Marnie, różnią się pod wieloma względami, a jednak stanowią całkiem zabawną paczkę. Jest wesoło a czasami smutnie. Jak w 'realu'.
Siłują się z realnymi problemami, co sprawia że z ciekawością śledzi się ich losy. Na pewno są mi bliższe od wystylizowanej na laleczkę Sereny z "GG".
Osobiście mogę się utożsamić z Hanną : utalentowana pisarka, która nie może znaleźć pracy, ma kompleksy i jednocześnie dystans do siebie, boi się związków, ale nie potrafi być sama. Jak się w coś angażuje to na całego, daje sobą manipulować i kieruje się opinią większości by nie pozostać odrzuconą.....
Mimo że "Girls" spotkał się z całkiem sporą krytyką, planowany jest drugi sezon, na co się bardzo cieszę. Najwyraźniej w TV pracują jeszcze ludzie którym 'mainstream' się przejadł i zamiast życia ponad stan, stawiają na realia.
Na wakacyjną nudę i wszystkim tym, którzy mają dość sztucznego patosu w TV - polecam.
Blacque M.
PS. serial ten dostał parę nominacji do tegorocznych Emmy, czyli warto się na niego skusić - (10 odcinków po ok.30min)
a tu mini bonus , enjoy ^^.